Niezależnie od szerokości geograficznej, religii, czy światopoglądu Dzień Matki jak żaden inny, wywołuje w nas wiele emocji, najczęściej pięknych, pogodnych, ale też tych rozrywających serce. I chociaż w zależności od okoliczności różnie go przeżywamy, ten dzień po prostu dotyczy nas wszystkich bez wyjątku. ![]() Dzień Matki. Obchodzony jest w Europie zazwyczaj w maju: w Belgii w drugą jego niedzielę, a w Polsce 26 maja. Flamandowie z Antwerpii rozpieszczają swoje mamy 15 sierpnia, w święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Wszyscy jesteśmy dziećmi naszych mam. Chociaż czasami nie jest nią ta, która nas urodziła, ale ta, która obdarzyła nas miłością. Teresa miała dwadzieścia lat i chłopaka, z którym planowała wspólną przyszłość. Ale jeszcze nie teraz. Póki co, brała z życia pełnymi garściami: tańczyła i śpiewała w jednym z najbardziej rozpoznawalnych zespołów tańca ludowego w Polsce. Zespół świecił triumfy również za granicą . Były wczesne lata siedemdziesiąte i przynależność do zespołu była dla Teresy oknem na zachodni, barwny świat, którego nie zamierzała sobie zamykać. Nie myślała jeszcze zakładać rodziny. Gdyby nie Zośka. Dziewczynka trafiła do nich „na przechowanie.” W zaprzyjaźnionym domu dziecka właśnie była epidemia odry i zdrowe dzieci „rozparcelowano” po znajomych „ciociach.” Jedną z takich cioć była Teresa i jej mama. Wzięły dziewczynkę na miesiąc. Nie było mowy o adopcji. Głodnej zagranicznych występów, podróży i aplauzów Teresie nawet do głowy to nie przyszło. Ani nikomu innemu. Jej mama własnie pochowała męża, sama nie była już pierwszej młodości. Trzyletnia dziewczynka mówiła do niej babciu, a gdy Teresa pojawiła się po tygodniowej nieobecności w domu, zawołała do niej :”mamo”. I tak już zostało! Dwudziestolatkę nawet bawiła ta niezobowiązująca zabawa w mamę i córkę, do momentu, gdy trzeba było oddać Zosię. Teresa opierała się rodzącemu się między nią, a dzieckiem uczuciu, kusił ją wielki świat, jednocześnie miała w oczach smutną twarz dziewczynki, gdy w pośpiechu odstawiła ją do domu dziecka, jak się odwozi niepasujący mebel. Ale decyzja zapadła gdzieś poza nią. Wróciła tam jeszcze tego samego dnia. Nazajutrz rozpoczęła załatwianie papierów, postawiła na głowie cały świat, uruchomiła wszystkie znajomości. Wreszcie się na coś przydały. Procedura adopcji poszła sprawnie. Naturalne i oczywiste było dla niej, że Zosi trzeba stworzyć rodzinę. Ten argument przyśpieszył decyzję o ślubie. Urodziła Zenkowi jeszcze dwójkę dzieci. Ale to Zosia dzwoni do niej prawie codziennie i ma dla niej najwięcej czułości. Jej pierwsza córka. Oczywiście wie, że Teresa nie jest jej biologiczną matką. Nie miała nigdy potrzeby dowiedzenia się kim byli jej prawdziwi rodzice. Bo cóż w tym wypadku znaczy: prawdziwy? Jest to dzień radości, ale też niepowetowanych strat. Niektóre z nas są mamami, inne tęsknią, czasami bezpowrotnie za smakiem macierzyństwa . Niektóre z nas noszą nieuleczalne rany w sercu, których czas nie goi, ale je co roku otwiera...
Potem córeczka już tylko spała, była coraz słabsza, bardzo cierpiała. W piątek, by zdążyć przed weekendem, w który wypadał Dzień Matki , przedszkolanka przyniosła mi dwa rysunki, które były tajemnicą i prezentem z tej okazji - mówi Ania - Jeden z nich przedstawiał odciśnięte rączki, a drugi całą naszą rodzinę. Rysunki odłożyłam na bok i skupiłam się na ulżeniu w bólu córeczce. Odeszła w moich i mego męża ramionach w sobotę wieczorem. Następnego dnia zorientowałam się, że właśnie dziś jest TO święto. Ten prezent wisi teraz u mnie w ramce i przypomina, że jeszcze zdążyła. Tak jakby chciała zostawić po sobie coś, co sprawia, że co roku w dzień matki uśmiecham się choć przez chwilę. Najgorsza jest tęsknota, zgodnie mówią Gosia i Beata, które niedawno straciły jedynych synów, Poznały się w jednej z grup wsparcia. Wiara uratowała je przed szaleństwem, tak jak i kolejną moją rozmówczynię: "Pragnęłam popełnić samobójstwo, tylko wiara cofnęła mnie przed tym krokiem". Żadna terapia nie pomaga, nie ma takiej, która przyniosłaby ulgę. Instynktownie szukają innych matek, które noszą ten sam ciężar w sercu. Czują się bezpiecznie w swoim gronie, głaszczą swój ból, wspominają dzieci, dla nich nie ma już ratunku; by nie zwariować - biegną innym na pomoc. Działają w wielu organizacjach, pomagają biednym, ratują uzależnionych. Właściwie nie mają już innego życia. Instynkt zachowawczy nakazuje im nie biczować się winą, nie patrzeć wstecz, nie mówić: gdybym zrobiła to czy tamto... gdybanie nic nie da, wywołuje koszmary, potwory, które zżerają duszę. Znajomy ksiądz powiedział Beacie: nie patrz do tyłu, tam tylko otchłań, pociągnie cię za sobą, patrz do przodu, w stronę życia. I tak stara się robić. Joanna zabija ból sportem, desperacko każdego dnia: gdy ciało jest obolałe z wysiłku, mniej słychać krzyk duszy. Dlatego bierze udział w zawodach sportowych seniorów, wygrywa konkursy, jest bardzo zajęta, do utraty tchu, boi się bezsennych nocy, pada ze zmęczenia by nie myśleć, choć czasami natrętne pytania przychodzą w snach i dręczą bez litości. Bartek jest synem. On z kolei nie zdążył pożegnać się ze swoją mamą. Ten przerwany w pół akord wspólnej niedoskonałej relacji uwiera jak kamyk w bucie. Pewnie na zawsze już tak zostanie.
Mama Kingi sama siebie nazywa podłą suką, nie może zrozumieć, że córka ma dla niej dużą dawkę irracjonalnej miłości. Kingę chowała babka, a ona, wspomina dziś to z ogromnym wstydem, zabraniała córce przy koleżankach mówić do siebie: "mamo". W życiu liczyła się najbardziej dobra zabawa. Dziś ma postępujące stwardnienie rozsiane. Kinga jej wybaczyła. Sama walcząc desperacko stworzyła ciepłą rodzinę. Każdego roku w ten dzień daje matce ogromny bukiet róż i zabiera ją na obiad do restauracji. Nie rozmawiają o przeszłości. Chociaż obie czują, że bardzo by chciały pewnego dnia odbyć tą najtrudniejszą z rozmów...
Tak, mimo swej dojrzałości jestem dzieckiem dla swej mamy. I w tym cały czar , że czas płynie i tyle się zmienia wkoło a to jedno pozostaje bez zmian. Dziś wiele jest poradników dla rodziców, wiele blogów jak być fit mamą, mamą sukcesu itp. Moja mama jest dla mnie Supermamą bez programów edukacyjnych . Patrzenie na Jej rolę w moim życiu jest zmienne z wiekiem. Lata dzieciństwa to poczucie miłości. Lata młodości to okres buntu ( gdzie zawsze i tak mama miała rację). Okres dorastania - kiedy moja kobiecość i pragnienie życia na moich nowoczesnych zasadach grały pierwsze skrzypce. Okres emigracji i walki o wbicie się w nową rzeczywistość. Cokolwiek nie robiłam, czy to komuś podobało się czy nie, zawsze mama przy mnie była i jest. Teraz dochodzę do wieku średniego. Jestem dalej dzieckiem, ale robię się " mamą " dla swojej mamy. Martwię się kiedy dzwonię, a ona nie odbiera. Martwię się i pouczam, że tak się nie robi. (śmiech) Tłumaczę, że na słońcu długo nie wolno siedzieć. Pytam, czy dziś wszystko zjadła. A dlaczego nie powiedziała, że wróci późno. Ja od zmysłów odchodzę . Wracam do niej tym, czym Ona karmiła mnie przez lata. Zaszczepiła we mnie miłość i troskę o innych. Jestem tysiące kilometrów od Niej. Marzy mi się z Nią wspólny niedzielny obiad. Z milionów miejsc na świecie najbardziej chcę być blisko niej. Stąpając po swoich ścieżkach życia czuję, że jestem najbardziej szczęśliwą osobą kiedy mówię MAMA. Jedno z wielu słów które wypowiedziane w każdym zakątku świata powoduje zamyślenie, refleksję. Basia uśmiecha się dodając: życzę wszystkim mamom najcudowniejszych chwil w tej roli, a moją mamę chciałabym mocno uściskać i każdego dnia przypominać jej jak bardzo ją kocham i jak ważną jest osobą w moim sercu. Dziękuję za pomoc w napisaniu reportażu. Niektóre imiona zostały zmienione.
0 Komentarze
fragment z książki Hanny Wasiak:"SCENARIUSZ NA ŻYCIE Z WIRUSEM..."![]() Kilka kostek lodu Wódka czysta około ¼ ¾ soku pomidorowego I kilka kropli sosu tabasco lub inny ostry sos żeby dodać pikantności Ale nie za dużo sosu aby nie zabić smaku soku i wódki Zamieszać i powoli wypić Pić spokojnie Pić z czułością Pić bez pośpiechu SLOWLY Nałęczów/Ustroń, maj 2020r. Kiedy to się skończy...
Bawełnianą maskę z filtrem, dla jednych symbol niewoli dla innych wolności, upchniesz w pudełku na pamiątki. W niej oczy takie nagie. Ktoś mimowolnie spuszcza wzrok, ktoś inny dostrzega więcej, wedle intencji. I takie usta ciche. Mówisz tyle ile musisz, co za ulga właściwie. Ramiona jakby na sznurkach z mentalnymi hamulcami. Ludzie, coraz bardziej awatary, liczby w statystykach, zagubieni między teoriami, zakazami. Strach o wszystko liczony na metry. Maseczka, gałgan antymandatowy... Kiedy to się skończy, idę o zakład, będziemy jak zawsze tacy sami. Wioletta Sawczuk Czym są wieczory NA PARKIECIE?
To inicjatywa, która wyszła od polskich kobiet w Brukseli, które szukały płaszczyzny pozwalającej im spotkać się co jakiś czas w przyjaznym miejscu, z podobnymi sobie, otwartymi, kreatywnymi, pozytywnymi osobami; to miejsce, gdzie możemy wymieniać myśli, doświadczenia, inspirować się wzajemnie, dać upust własnej kreatywności. Jednym słowem: NA PARKIECIE, to niezwykłe, kameralne spotkania kobiet w Brukseli, odbywające się cyklicznie, co miesiąc lub rzadziej. W niewielkich grupach (ilość miejsc ograniczona, max.20) rozmawiamy na ważne dla nas tematy. Naszym hasłem przewodnim jest: "uzupełniamy się, a nie wykluczamy" oraz: "łączymy się wokół wartości uniwersalnych, a nie poglądów". Stanowimy cały przekrój społeczny i wiekowy. Są wśród nas panie o różnych zawodach, nierzadko artystki. Do naszych rozmów zapraszamy ekspertki w różnych dziedzinach. Ciągle dochodzą do nas nowe osoby, które swoimi osobowościami wnoszą wiele dobrego do naszego grona. Miło mi widzieć jak my, kobiety o różnych poglądach tworzymy coś na kształt plemienia. Zresztą przyświeca nam ten piękny cytat, zaczerpnięty z sieci. Spotkania NA PARKIECIE odbywają się przy jednej z najpiękniejszych alei Brukseli: Avenue de Tervueren 81. (pomiędzy metrem Montgomery i Merode - bardzo dogodna lokalizacja dla większości pań - niedaleko polskiej ambasady, konsulatu i Domu Polski Wschodniej. Każde z naszych spotkań odbywa się w grupach, maksymalnie do 20 osób. Każdy może się na nie zapisać. Opłata organizacyjna wynosi symboliczne 8 euro i nie wzrośnie (pokrycie kosztów wynajmu sali, poczęstunek, książki do losowania, nagrody za specjalne osiągnięcia itp.) Spotkania odbywają się zazwyczaj raz na miesiąc (bądź rzadziej), przeważnie w piątek. Za każdym razem, uczestniczki otrzymują symboliczny, lecz wyjątkowy upominek, jest losowanie wartościowej książki, zapraszamy ciekawych ludzi i ekspertów (w marcu np. będzie spotkanie podróżnicze). Następuje wspaniała wymiana wartości, ma ona także realny, namacalny wydźwięk - dziewczyny (czyli panie w różnym wieku) wychodzą z cienia ze swoimi talentami, proponują własne książki, warsztaty, propagują i nagłaśniają wartościowe akcje w mieście i te o szerszym zasięgu. W trosce o jakość naszych spotkań wymiana talentów, informacji odbywa się zazwyczaj po zakończeniu wiodącego tematu. Nowym akcentem naszych spotkań jest przyznawanie symbolicznej nagrody KRÓLOWEJ PARKIETU. Jest to wyraz uznania dla pań, które w ostatnim czasie wsławiły się jakimś osiągnięciem w różnych dziedzinach życia. Po raz pierwszy drewniana, ekologiczna statuetka „królowej parkietu”, wraz z dyplomem i pąsową różą trafiły do niezwykle wrażliwej brukselskiej poetki Lucyny Angermann za piękny wiersz, mówiący o matce i dziecku prowadzonym na śmierć w Auschwitz. Wiersz niezwykle sugestywny, chwytający za serce lotem błyskawicy obiegł niemalże cały świat, w kilka dni został przetłumaczony na wiele języków świata i miał kilkadziesiąt tysięcy odsłon na Facebooku. Tematem naszych spotkań do tej pory były: 1) Spotkanie organizacyjno-informacyjne 2) Maksymalnie minimalni O sztuce minimalizmu we wszystkich dziedzinach życia. (Minimalizm i wszystko co się z nim łączy: zdrowe życie, powściągliwość, umiar, jakość związków, ekologia, drugie życie ubrań, czyli recykling, dobre adresy w Brukseli itp) 3) Ty - Twój największy sprzymierzeniec O sztuce nawiązania przyjaźni ze swoim wewnętrznym, pewnym siebie "ja". O szukaniu wartości w sobie, a nie na zewnątrz świata. (Był głos eksperta) 4) Sztuka bycia nielubianym" na podstawie książki pod tym samym tytułem. Wybuch pandemii był próbą naszej kobiecej grupy i muszę powiedzieć, że zdałyśmy egzamin na piątkę. Nasze spotkania przetrwały w necie, a trudna sytuacja zacieśniła jeszcze nasze więzy. Przeniosłyśmy się do przestrzeni wirtualnej, gdzie się dzielimy naszą codziennością, wspieramy się, pomagamy sobie w trudnych chwilach, śmiejemy się. Mamy nadzieję na rychły powrót do realnych spotkań, gdyż jesteśmy już za soba bardzo stęsknione. Dodatkowe informacje dotyczące naszych spotkań, uczestnictwa, tematów i innych rzeczy można znaleźć na Facebooku lub na stronie www.korzeniewska.com w zakładce: NA PARKIECIE, a także pod adresem agaa2086@gmail.com Lucyna Angermann ( Truchan ). Urodziła się 19 czerwca 1974 roku w Zakliczynie ( Małopolska ). Dzieciństwo spędziła w rodzinnej Faściszowej. Dwa lata po maturze wyjechała do Belgii, gdzie mieszka do dziś. Już ponad 20 lat... Pisanie to dla niej, jak sama mówi, ucieczka od codzienności, ale i opisywanie codzienności... To lek na wszelkiego rodzaju bolączki. To sposób na naprawianie rzeczywistości, bo nie traci nadziei, że to możliwe, że ciągle jest na to szansa. Publikuje swoje wiersze w sieci, należy do kilku grup poetyckich, bierze tam udział w warsztatach i konkursach, zdobywając nagrody i wyróżnienia. Jej wiersze były publikowane w czasopismach. Zdobywa polskie i międzynarodowe nagrody. Należy do Międzynarodowego Stowarzyszenia Artystów, Autorów, Dziennikarzy, Prawników Virtualia ART. Wzięła udział w kilku antologiach: “Rymy w Bieszczadach/Bieszczady w rymach” ( 2017 ), “Kolor samotności” ( 2018 ), “Peron literacki. Dla Kasi” (2018 ), “Śpieszmy się kochać bliskich” ( 2018 ), “Odcienie polskiej poezji 1918-2018" ( 2018 ) oraz “Miłość moje imię ma” ( 2018 ). Wydała także cztery tomiki autorskie: “Myśli poplątane” ( 2017 ) , “Uchylając drzwi”( 2018 ), “Opowieści (nie)prawdziwe” (2018 ) oraz ostatni, wydany w Szkocji “Tymczasem w sercu” . W przygotowaniu tomik wierszy dla dzieci o przygodach Żaby Lucjana. Jej wiersz "Ostatni spacer" został przetłumaczony na kilkanaście języków świata i był recytowany w wielu mediach, nie tylko polskich.![]() Lucynkę po raz pierwszy zobaczyłam i usłyszałam na wieczorze poetyckim w jednej z brukselskich galerii. Stało się to za sprawą Moniki M, którą śmiało mogę nazwać lokalną aktywistką i wolontariuszką kulturalną. Monika znała poetkę dużo wcześniej i była zdziwiona, że nic nie wiem o jej istnieniu. "- Lucyny nie można nie znać" - powiedziała z mocą i naganą w głosie. Zrozumiałam jej słowa, gdy ujrzałam w świetle jupiterów niezwykle charyzmatyczną, skromną i ciepłą osobę. A gdy usłyszałam jej głos czytający własne wiersze, poczułam, że oto w zalewie medialnego blichtru dane mi jest stanąć twarzą w twarz z niezwykłym talentem. Doznałam ogromnego wzruszenia, bo takich ludzi, takich poetek jak Lucyna Angermann po prostu nie ma. One rodzą się raz na kilkaset lat. Mam nadzieję, że świat doceni należycie tą wspaniałą kombinację talentu, humoru, delikatności, siły, taktu i elokwencji. Jestem szczęśliwa, że dane mi było przeprowadzić z nią tą fascynującą rozmowę, którą się z Wami dzielę. Tym bardziej, że poglądy Poetki na wiele spraw są bardzo zbieżne z moimi. Chociażby to, z jakim trudem przez lata przychodziło mi nazwanie się autorką, czy pisarką. Uważałam, że jestem osobą, która po prostu pisze książki. Podobny stosunek do poezji ma Lucyna, ale po prostu przekonajcie się sami, jak niezwykła to osobowość. Zapraszam do lektury pierwszej części wywiadu. 1.Czy patrząc wstecz, możesz uchwycić moment kiedy zrodziłaś się poetką? Pisałam od dziecka, jeśli to masz na myśli, pytając o moje początki. Moim pierwszym "dziełem" była bajka o Koguciku Lilipuciku napisana prozą. Na dodatek okraszona moimi własnymi ilustracjami, co było niezwykle odważne z mojej strony :). Rysować to ja nie potrafię ni w ząb. Miałam wtedy może 12 lat. Niestety nie wiem czy książeczka ta przetrwała do dziś. Muszę jej poszukać, a nuż... Zresztą teraz też zdarza mi się popełnić jakąś krótką prozę, jednak nie mam do tego cierpliwości. Zaś pierwsze wiersze powstały w szóstej, siódmej klasie. Czyli mniej więcej w tym samym czasie, co Kogucik. I tak pisałam do roku 2002. Potem miałam 14-letnią przerwę. Wróciłam do pisania w październiku 2016 roku, i dopiero wtedy uzmysłowiłam sobie, że od czternastu lat niczego nie napisałam. Skąd ta przerwa? Sama dokładnie nie wiem. Nastąpiła jakoś samoistnie, bez udziału mojej świadomości. Może był to mój intuicyjny sposób ochrony przed zbyt intensywnymi przeżyciami? Taki rodzaj kuli, w której tkwiłam nieświadomie, a która chroniła mnie przede mną samą? A gdy już byłam gotowa, to odblokowałam się? Tak więc mogę śmiało powiedzieć, że po raz drugi zaczęłam pisać w wieku 42 lat. Okrężną drogą dochodzę do sedna Twojego pytania. Może dlatego tak kluczę, bo nie lubię mówić o sobie POETKA. Czuję się też zażenowana, gdy ktoś inny tak mnie nazywa. Ja po prostu piszę wiersze. A czy jestem poetką? Nie wiem. Nie wiem jaka jest definicja tego słowa...Czy ocena krytyków? Czy raczej czytelników? A może wewnętrzne przekonanie? Według mnie bycie poetą, to pewien rodzaj wyjątkowej wrażliwości na świat zewnętrzny i wewnętrzny, namacalny i duchowy. Idąc tym torem, mogę powiedzieć, że poetami jesteśmy wszyscy. Od dziecka. Wtedy bowiem nasza wrażliwość jest największa. Zatem zrodziłam się poetką w czasach dziecięcych. Może jedynie, w przeciwieństwie do niektórych, nie zatraciłam tego w okresie dorastania, czy później, jako osoba dorosła. 2.Czym jest dla Ciebie poezja? Czy można nauczyć się być poetą? Poezja to życie. Po prostu. To sposób odbierania tego wszystkiego, co wokół. Ale i tego, co w środku, we mnie, w innych. To emocje, uczucia, doznania, marzenia, pragnienia. To przeszłość, teraźniejszość, przyszłość. To widzialne i niewidzialne. To cielesne i duchowe. Poezja to WSZYSTKO. A wiersze, to próba zapisania tego wszystkiego. Ale choćby nie wiem ile wierszy zostało napisanych, to i tak WSZYSTKIEGO zapisać się nie da. Bo WSZYSTKO jest nieskończone. Nie można nauczyć się bycia poetą. Ale za to można nauczyć się techniki pisania wierszy. Można obudzić w sobie poetę. Przypomnieć sobie o tym. To tak jak budzenie w sobie dziecka. Można to zrobić. Nie każdemu jednak się chce, czy udaje. 3. Wydajesz się być osobą bardzo pogodną. Natomiast twoje wiersze mają wielki ciężar gatunkowy, mówią o rzeczach ważnych, czasem ostatecznych, jak śmierć. Czasami są melancholijne, smutne, czy wręcz rozrywające duszę, jak ostatni z nich, który dosłownie wstrząsnął światem, ale o tym za chwilę. Czasami zdaje mi się, że znam ten rodzaj optymizmu, któremu nie jest obcy ciężar życia, ale powiedz mi sama, skąd u takiej pogodnej osoby, tak trudne tematy? Mam to szczęście, że jestem zodiakalnym Bliźniakiem. Tym sobie tłumaczę swoją podwójną osobowość. Lepsze to, niż rozdwojenie jaźni, prawda? :) A tak poważnie właśnie jakaś taka dziwna jestem, równocześnie radosna, pogodna, optymistyczna bardzo, towarzyska, a zarazem czuję głęboki smutek, alienację, wyobcowanie. Pewnie każdy powie, że też ma takie dni, momenty. To normalne. Ale u mnie to nie są dni, momenty, które przychodzą i odchodzą. Ja mam to w sobie cały czas. I jedno i drugie. Nie umiem tego wyjaśnić. Może to zadanie dla psychiatry? To jeśli chodzi o moją naturę, jeśli mogę tak to nazwać. Natomiast jeśli chodzi o moje wiersze, te z gatunku trudnych, ciężkich... Prawdą jest, że z wieloma rzeczami, nawet czasem trudnymi, radzę sobie pisząc wiersze radosne, śmieszne, satyry. To mój sposób, intuicyjny często, na radzenie sobie z rzeczywistością. I na przedstawianie tej rzeczywistości innym. Żeby im pomóc, ułagodzić nieco..Nie robię tego świadomie, to po prostu się dzieje i już. Natomiast nie oznacza to, że nie dostrzegam trudnych spraw, że mnie nie bolą. Boli i dręczy mnie mnóstwo spraw. Także moich własnych. Chyba każdy ma jakieś trupy w szafie, demony, które go prześladują, prawda? Mam i ja. Dręczą mnie, domagają się samobiczowania. Stąd wiele wierszy, czasem z zakamuflowanym przyznaniem się do czegoś. Moje własne wyrzuty sumienia. Ale nie tylko one znajdują ujście w moich wierszach. Jak zauważyłaś dużo pisze o przemijaniu, o śmierci, o rzeczach ostatecznych...Ciężko mi o tym napisać w kilku zdaniach, zwłaszcza, że błądzę w tych tematach po omacku, intuicyjnie, więc nie umiem napisać precyzyjnie o co mi chodzi. Ja po prostu czuję niepokój, szukam odpowiedzi, a że ich nie znajduję, to szukam dalej...I tak powstają kolejne wiersze, niekoniecznie "lekkie i przyjemne". Na szczęście dla mnie, dzięki "rozdwojeniu osobowości", o którym wspomniałam wyżej, mam niebywałe pokłady nadziei i wiary. A to mi daje siłę do życia, do niepopadania w beznadzieję, czy destrukcyjną depresję. 4. Skąd czerpiesz inspiracje, czy wena przychodzi na poczekaniu, czy masz okresy "zastoju" gdy czujesz że Twoja studnia inspiracji chwilowo wysycha, co wtedy robisz? Zdarza się, że przez kilka dni nic nowego nie piszę, ale nawet sobie nie zdaję z tego sprawy. Mam tak intensywne życie, że całe dni mam wypełnione na maksa, i raczej czuję brak czasu na pisanie, a nie brak weny. W związku z tym, że piszę bardzo różnorodne wiersze,które ja sama dzielę sobie na "pisane" i "układane", że jeśli nawet nie mam wewnętrznego przymusu pisania (co chyba jest właśnie weną), to zawsze mogę układać satyry, czy inne rymowane bajki, legendy czy historyjki, jak choćby przygody Żaby Lucjana. A propos Lucjana, był ze mną w październiku ubiegłego roku w Chinach, i do tej pory nie miałam czasu dokończyć rymowanej opowieści o jego tam pobycie. Natomiast skąd czerpię inspirację? Z życia. Czasem jest to zamierzony temat, jak choćby wspomniane satyry (które często wynikają z jakiejś rocznicy, wydarzenia, święta), czy religijne moje wiersze, na napisanie których przychodzi mi pomysł w związku z aktualnymi świętami kościelnymi (jak np. rozważania stacji Drogi Krzyżowej, czy modlitwy maryjne). Dużo wierszy powstało w trakcie moich wyjazdów wakacyjnych, pielgrzymek, a związanych z odwiedzanymi miejscami, lub emocjami, które te wyjazdy spowodowały. Niektóre moje wiersze zaś to rodzaj mojej prywatnej kozetki, dzięki której radzę sobie ze swoimi problemami, dylematami, emocjami. Lubię obserwować ludzi, z racji dużej empatii zdarza mi się dosłownie wchodzić w ich emocje, poczuć je jak własne. I je opisać, mimo, że czasami sama nigdy niczego podobnego nie przeżyłam. A czasami nagle czuję tak silną potrzebę napisania jakiegoś wiersza, że zdarza mi się wstawać w nocy z przymusu jakiegoś dziwnego. Albo mam jakiś sen, który mnie zmusza do opisania doznanych w nim emocji. To jest chyba ta "odgórna" wena. Rzadko się to zdarza, ale zdarza. Wtedy to bywa, że sama jestem zadziwiona tym, co napisałam. Nie zachwycona, ale właśnie zadziwiona, że spod mojego pióra to wyszło. Czy klawiszy. Nie oszukujmy się, mamy XXI wiek : ) Chociaż ładniej brzmi: "spod pióra", prawda? :) 5.Jaki jest Twój warsztat pisania, jak tworzy poeta? Jestem samoukiem, jeśli o warsztacie mowa. Oczywiście próbuję poprawiać swój sposób pisania, i na pewno jest on inny, niż na początku mojej przygody z poezją. Ale to chyba wynika również z mojego własnego rozwoju jako człowieka, kobiety. Ze zdobywanych doświadczeń życiowych. Poza tym od zawsze dużo czytałam. Kocham książki. Kocham fikcję literacką. Może w książkach szukałam ucieczki od życia realnego? No cóż, faktem jest, że wyobraźnię to ja mam ogromną. Zdarzało mi się mylić te dwa światy, znaczy realny z tym, który sobie wyobrażałam :) A wracając do warsztatu. Brałam w przeszłości, a i teraz czasem biorę udział w warsztatach poetyckich, organizowanych w "facebookowych" grupach poetyckich. Dużo się, dzięki nim, nauczyłam. Przede wszystkim różnych form pisania. Traktowałam to jako zabawę, wyzwanie, ale i dobrą szkołę. Dobrze jest umieć pisać w różnych formach, żeby móc wybrać tę, która nam odpowiada. Bądź pisać w zupełnie innym stylu, ale nie dlatego, że się inaczej nie umie, ale dlatego, że się tak zdecydowało. A jak ja piszę? Tak różnie, że ciężko mówić o konkretnym stylu. Piszę zarówno wiersze białe, jak i rymowane. A w grupie rymowanych też mam chyba cały wachlarz form. Nie wiem, czy jest to moją wadą, czy zaletą, ale ważniejsze dla mnie jest to, co piszę, a nie jak. Treść nad formą. Krytycy mieliby nad czym się pastwić, gdyby uznali moje pisanie za godne swojej uwagi, jestem tego świadoma. Na zakończenie tego wątku napiszę tylko, że co do formy, daję prawo każdemu do krytyki, bo zdaję sobie sprawę z niedoskonałości mojego pisania. Natomiast nie zgodzę się nigdy z oskarżeniami o nieszczerość w moich wierszach. Tego w nich nie ma. Tam jest prawda. Moja prawda, ale prawda. 6.Czy to, że jesteś kobietą determinuje sposób twego pisania? Czy jest podział na poezję kobiecą i męską? Nie sądzę, że sposób pisania zależy od płci. Sposób pisania zależy od sposobu postrzegania świata, szeroko pojętego. Od wrażliwości. Od upodobań. Od doświadczeń...etc. Czy mamy prawo twierdzić, że np. kochamy inaczej, lepiej, pełniej, tylko dlatego, że jesteśmy kobietami? I dlatego opisujemy to uczucie tak, a nie inaczej? A mężczyźni nie są w stanie tego zrobić w ten sam sposób, tylko dlatego, że są mężczyznami? Nie lubię takiego szufladkowania. Stereotypy chyba powoli odchodzą do lamusa.Przynajmniej mam taką nadzieję. Do mnie np. najbardziej przemawiają poeci - mężczyźni. Lecz nie dlatego, że są mężczyznami, ale dlatego, że znalazłam takich, których wrażliwość jest najbardziej zbliżona, czy identyczna, jak moja. Poezja kobieca i męska? Nigdy się nad tym zastanawiałam, ale to ciekawe w sumie...Czy bez podania autora jesteśmy w stanie odgadnąć jakiej jest płci? A może po prostu jest poezja kobieca, poezja męska i poezja wspólna dla obydwu płci? Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Naprawdę. 7.Czy jest coś, czego starasz się unikać w poezji? Nie ma niczego, czego bym unikała. Są jedynie tematy, na które nie mam ochoty pisać. Chociaż pewnie gdyby nadać takim tematom odpowiednią formę, to i o nich mogłabym pisać. Mam na myśli np. politykę. Nigdy o niej nie pisałam, ale jakaś satyra, czy inna humoreska nie byłaby mi przykrą :) To tyle, jeśli chodzi o ewentualnie unikane tematy. Zaś jeśli chodzi o formę wiersza, czy inne jego czynniki składowe, to oczywiście unikam pewnych rzeczy. Ale są to te same elementy, których unikam na co dzień, czyli : wulgaryzmy, obrażanie, zbytnie szokowanie. Tyle, że ja tych rzeczy nie unikam...ja ich nie stosuję, po prostu. 8.Kiedy jesteś zadowolona z tego co napisałaś? Kiedy uważasz, że Twój wiersz jest dobry? Nigdy nie zostawiam wiersza, jeśli nie jestem z niego zadowolona. Pochylam się się nad nim tak długo, aż uznam, że napisałam to, co chciałam.Czasem jest tak od razu,a czasami wracam do wiersza za jakiś czas, nawet po kilku dniach. Pisząc zawsze staram się przekazać prawdę tkwiącą we mnie. Dlatego poprawiam wiersz, jeśli jest taka potrzeba, aż mam pewność, że jest w nim ta moja prawda. Oczywiście zdarza mi się też szlifować formę, ale to już taka kosmetyka. Dotyczy to zwłaszcza wierszy rymowanych. Natomiast moje zadowolenie z napisanego wiersza nie ma nic wspólnego z uznaniem go przeze mnie za dobry. Nie uważam, że moje wiersze są dobre. I nie jest to fałszywa skromność. Ciągle wydaje mi się, że gonię za dobrym wierszem. A on mi umyka. Zawsze jest coś, czego w wierszu zabranie. Czegoś delikatnego, niewidzialnego...tchnienia anioła. Ja tak to nazywam. A kiedy czytelnicy zachwycają się którymś wierszem, uważając go za wybitny, ja czuję się zażenowana. Jak jakaś oszustka. Tak było z wierszem OSTATNI SPACER. Jest to wiersz bardzo ważny dla mnie, bardzo mi bliski.Ale to co się wokół niego wydarzyło, przerosło moje możliwości rozumienia. I czułam się z tym źle. Po pierwsze dlatego, że czułam, iż mogłam go napisać lepiej, tylko nie potrafiłam. A po drugie czułam, że nie mam prawa "gwiazdorzyć" poprzez napisanie wiersza o ofiarach obozów koncentracyjnych. Czy jest to wiersz "dobry"? Jakim prawem mogłabym tak powiedzieć? Ja nie miałam prawa go napisać... 9.Czy masz ulubionych poetów, pisarzy, którzy są dla Ciebie wzorem? Mam ulubionych , zarówno poetów, jak i pisarzy. Ale nie są oni moimi wzorami. Utożsamiam się z nimi, są mi bliscy, ale nie staram się ich naśladować. Czuję jedynie, że "nadajemy na tych samych falach". Jako młoda dziewczyna uwielbiałam Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, Bolesława Leśmiana, czy Marię Pawlikowską-Jasnorzewską. Obecnie są to poeci współcześni, jak Ryszard Szociński,czy Jan Rybowicz. Obaj już nieżyjący. Szociński zmarł całkiem niedawno. Wielkim moim marzeniem było poznanie Go, niestety nie zdążyłam. Nie mogę nie wspomnieć też o moim wielkim, muzycznym idolu - Krzysztofie Myszkowskim, liderze zespołu Stare Dobre Małżeństwo. Jego sposób postrzegania świata i życia jest mi bardzo bliski. Jest i był, bo Artysta ten tworzy od czasów mojego dzieciństwa, więc "dorastałam" razem z nim. Od niedawna Myszkowski pisze własne teksty, albo raczej od niedawna nagrywa swoje własne teksty, bo pisał je od zawsze. Jego twórczość towarzyszyła mi zarówno w radosnych, jak i w dramatycznych momentach mojego życia. Zawdzięczam mu także powrót do pisania po czternastoletniej przerwie. Czy mogę nazwać go moim wzorem? Nie. Ja kieruję się w życiu własnym sumienie, nie wzoruję się na nikim. Ale Mistrzem i Guru mogę nazwać go jak najbardziej. Innym moim Przewodnikiem był, i jest, nieżyjący Ks. Jan Kaczkowski. Autor kilku książek, niezłomny obrońca wiary, ale równocześnie przepełniony niesamowitą miłością, współczuciem i tolerancją wobec drugiego człowieka. Tak, Jego chyba mogłabym nazwać niedoścignionym wzorem duchowym. Ale pytałaś o wzory poetyckie, a nie duchowe :) A ulubieni pisarze? Wielu, bardzo wielu. Chociaż chyba bardziej mogłabym powiedzieć, że mam ulubione książki, a nie pisarzy. Na pewno zalicza się do nich "Oskar i Pani Róża" Erica-Emmanuela Schmitta, czy "Wichrowe Wzgórza" Emily Jane Brontë, albo "Pachnidło" Patricka Süskinda... i mnóstwo innych. Od dziecka pożerałam książki, więc przez moje długie życie tych ulubionych nazbierało się bardzo dużo. 10. Według Ciebie, najlepszy moment na debiut? Nie mam pojęcia. Może wtedy, kiedy czujesz, że to już? Że jesteś gotowa? Że chcesz podzielić się tym, co stworzyłaś z innymi? A może trzeba raczej zapytać GDZIE, a nie KIEDY? W obecnych czasach, przy wszechobecnym internecie można zadebiutować w sieci bardzo szybko. Dotyczy to każdej formy sztuki. I czasami zależy to od łutu szczęścia, czy ktoś Cię zauważy, zechce pomóc...Niestety równie szybko jak pochwały, mogą spłynąć na debiutanta słowa krytyki, i to dużo bardziej okrutne, niż ktokolwiek odważyłby się wypowiedzieć w realnym świecie. Dlatego taki wirtualny debiut może zniszczyć wrażliwego człowieka. Czy zatem lepiej debiutować w realnym świecie? Może lepiej, jednak nie każdy ma możliwość dotarcia do odpowiednich kręgów, z racji np. mieszkania na wsi, czy za granicą, jak ja. No, bo ciężko byłoby mi debiutować z polskimi wierszami na rynku belgijskim :). Zresztą często są to środowiska bardzo hermetyczne, i ciężko komuś nowemu się tam przebić. Dobrym rozwiązaniem są licznie organizowane konkursy poetyckie. Niestety nawet wygranie takiego konkursu często nie wiąże się z niczym więcej, jak tylko z dyplomem. Kiedy i gdzie najlepiej debiutować zatem? W odpowiednim momencie, z odpowiednim dziełem dotrzeć do odpowiednich osób. Jest to pierwsza część wywiadu z niezwykle utalentowaną Lucyną Angermann. Na dalszą część zapraszam wkrótce. Wywiad przeprowadziła Agnieszka Korzeniewska Zdjęcia: własność poetki. ![]() Każdy ma swój magiczny blue forest, do którego lubi się czasem głęboko zapuścić. To nieograniczona ludzka wyobraźnia. Niedaleko mnie znajduje się pewien czarodziejski las, zwany Blue Forest czyli Bois de Hal (po niderlandzku: Hallerbos). Ale magiczny jest tylko przez krótki okres w roku. Na przełomie kwietnia i maja, zakwitają w nim dzikie hiacynty. Później czar pryska i trzeba czekać dwanaście miesięcy by nasycić zmysły błękitnym cudem. Las położony jest niedaleko Brukseli (około 50 km), pomiędzy Dworp i Halle i zajmuje powierzchnię 552 hektarów. Blue Forest to wspaniałe miejsce na rodzinne wypady, bieganie, spacer z psami, czy konną jazdę. Spędziłam tam, w czasach przed pandemią, naprawdę wiele udanych popołudni. Napawając się niecodziennymi widokami przyszła mi wówczas do głowy pewna refleksja. Pomyślałam sobie, że tak naprawdę: Każdy ma swój magiczny las, do którego lubi się czasem zapuścić. To nieograniczona ludzka wyobraźnia. Ale byłaby ona niczym bez swojej siostry Wytrwałości. Podczas, gdy Wyobraźnia jest dzieckiem szczęścia: radosna, kreatywna, nieograniczona, jej siostra - to straszna nudziara. Mało spontaniczna, nieskora do improwizacji i szalonych wyskoków. Uparta, wstrzemięźliwa, zdyscyplinowana. Bliźniaczka Systematyczności. Wielu z nas, a już na pewno ja - lubię je omijać szerokim łukiem. Gdybym słuchała ich rad, byłabym dużo dalej w realizacji swoich marzeń. Ale próbuję im i sobie zamydlić oczy. Uciekam w mechanizmy obronne, a jednym z nich, moim ulubionym, jest zapełniony po brzegi kalendarz, który sprawia, że czuję sie wiecznie zapracowana i to co kluczowe, z lżejszym sercem odkładam na później, i jeszcze później... Czasami na święte "nigdy". Każdy musi znaleźć "Sposoba na głoda", czyli w tym wypadku poskromienie Lenistwa, które próbuje psuć szyki Wytrwałości. Lenistwo, to ukochane dziecko Krótkowzroczności - odwieczny wróg Wyobraźni. Moje sposoby są bardzo proste i skuteczne, ale tym zajmiemy się później. Póki co, żeby być z wami szczerą... powiem, że moje sposoby są skuteczne, ale... na jakieś 65 procent. Ale jeszcze nie powiedziałam ostatniego zdania w tym temacie jeszcze nie złożyłam broni. Chcę dziś z Wami podzielić się moimi przemyśleniami, posłuchać Twoich. Może wspólnie zdołamy zrobić więcej. Najbardziej motywującym mnie tekstem, który powtarzam jak mantrę, zwłaszcza w momentach niemocy, jest następujący cytat (mam go wszędzie w widocznym miejscu: w pracy, w domu):, „Nic na świecie nie zastąpi wytrwałości. Nie zastąpi jej talent – nie ma nic powszechniejszego niż ludzie utalentowani, którzy nie odnoszą sukcesów. Nie uczyni niczego sam geniusz – nienagradzany geniusz to już prawie przysłowie. Nie uczyni niczego też samo wykształcenie – świat jest pełen ludzi wykształconych, o których zapomniano. Tylko wytrwałość i determinacja są wszechmocne.” Calvin Coolidge Niech częste wyprawy do waszych magicznych, nieograniczonych lasów wyobraźni zaowocują skutecznym działaniem. (Z książki: „W deszczu tańcz!”) |
Archiwa
Styczeń 2021
Cliquer ici pour modifier.
Cliquer ici pour modifier.
Stop, Stop, Stop! - krzyczę przerażona. |